Nadszedł ostatni dzień w Tajlandii… Już zacząłem z tęsknotą patrzeć na owady latające dookoła głowy, parne powietrze, chmury wyglądające jakby zaraz miał nastąpić armagedon czy chilli wrzucane do mojego ostatniego pad thaia na wyspie. Będzie mi tego wszystkiego brakowało. Ale zanim nastąpi pożegnanie, mam tu jeszcze dobę wrażeń!
Część grupy, nie chcąc przegapić choć jednej z okazałych plaż regionu, wybrała się razem z pilotem na wycieczkę po okolicznych wyspach. Inni postanowili po raz ostatni integrować się nad lokalnym basenem. Każdy robił to, na co tylko miał ochotę. Ja wybrałem samowolkę i razem z grupką poznanych na wyjeździe przyjaciół postanowiliśmy ruszyć zamówionymi jeepami w głąb wyspy. Planu nie mieliśmy bardzo ambitnego, ale ostatni dzień przeznaczyliśmy na rozluźnienie przed podróżą.
Pojechaliśmy na targ, gdzie mogliśmy wydać (wcześniej z trudem wynegocjowane na różnych stoiskach) pozostałe nam bahty. Tutaj każdy miał pole do popisu. Koszulki, których nakupiłem sobie w Tajlandii, z sześć, kosztowały od 100 do 250 THB. Każda obowiązkowo z różnokolorowym słoniem! Pocztówki, maseczki na twarz, Hong Thong czy chipsy z wodorostów – pamiątek można kupić całą masę. Sprzedawcy często wciskali nam kawałki rafy czy inne drobiazgi, o których doskonale wiedzieli, że nie mogą być wywożone z kraju. Nieładnie!
W drodze powrotnej przeszliśmy się wzdłuż magicznie wyglądających plaż, ostatni raz napawając się morskim klimatem. Niektóre z nich były prywatne, ale na szczęście nikomu nie przeszkadzało kilku drepczących podróżników. Na takie przechadzki buty do wody spisują się najlepiej. Moje były rozmiar za duże ale nieraz ocaliły mi stopy, więc darzę je nieskończoną miłością i jeszcze raz pozdrawiam!
Po przybyciu do hotelu czekało nas ekspresowe pakowanie bagaży. Czemu tak się spieszyliśmy? Wyjazd był dopiero następnego dnia rano, ale ostatniego wieczoru też nie odpuściliśmy. Wybraliśmy się całą grupą na Half Moon Festival, olbrzymią imprezę z muzyką klubową w samym środku dżungli!
Takiego pożegnania z Tajlandią oczekiwaliśmy. Malowanie się farbami UV, pokazy ognia, genialny DJ, drink na wejście, setki osób z całego świata i trzy różne sceny, każda ze swoją muzyką. Wszechobecne palmy, kolorowe światła i głośniki nastawione na maksimum tworzyły tropikalny melanż, jakiego nie byłem sobie w stanie wyobrazić wcześniej.
Kilka barów ze zdecydowanie za drogimi alkoholami zrekompensował nam porządny before, o który zadbaliśmy jeszcze w hotelu. Dojazd na imprezę mieliśmy zapewniony, potem każdy wracał jedną z wielu dostępnych na miejscu tanich taksówek. Integracja w jeepie z innymi uczestnikami Half Moon w cenie!
Nasza ekipa przyjęła różne taktyki. Niektórych imprezowiczów poranek zaskoczył jeszcze w dżungli, dzięki czemu wybawili się, a cały następny dzień w trasie przeznaczyli na odsypianie. Kolejni zdecydowali się przenieść imprezę na plażę, żeby z przytupem pożegnać zatokę tajlandzką. Jeszcze inni wrócili wcześniej, żeby rano być w lepszej formie, w końcu powrót jest aż trzema samolotami! Jednak zaznajomieni już ze standardami Air Asia i Fly Emirates, do przesiadek w Bangkoku i Dubaju podeszliśmy bez żadnych obaw.
Stało się, nasza przygoda z Tajlandią się skończyła. Wiedzieliśmy, że wszystko do tego zmierza, ale jakoś każdy wypierał tę myśl aż do ostatnich godzin wyjazdu. To było niesamowite piętnaście dni pełnych przygód, adrenaliny, rajskich widoków, relaksu, nowych przyjaźni na całe życie, cennych doświadczeń i okazjonalnego sr… sprintu do toalety! Trekking po lesie tropikalnym ramię w ramię ze słoniami, nocne areny Muai Thai czy cudowne plaże na Phi Phi i genialni ludzie dookoła. Tego nie da się zapomnieć. Najgorsza wiadomość jest taka, że egzotyka uzależnia i nie ma osoby, która nie chce wracać na taki wyjazd. A najlepsza wiadomość? Że jest tej egzotyki coraz więcej! Ja na pewno gdzieś ruszę!
Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za wspólne chwile.
Chang Chang Chang!
Najnowsze komentarze