Siema! W momencie gdy to czytacie ja pewnie wygodnie siedzę w samolocie do Tajlandii, z której relację będziecie mogli czytać codziennie przez najbliższe dwa tygodnie. Kilka słów o mnie? Mam na imię Mateusz, na co dzień pilotuję wyjazdy Student Travel i studiuję w Łodzi. Moimi wielkimi pasjami są jedzenie i podróże, a zatem nie mogę się doczekać pierwszego pad thaia w Bangkoku! Ale zanim będę mógł wyruszyć, czeka mnie trochę przygotowań:
- Przede mną duuuużo chodzenia, także wybrałem plecak zamiast walizki i tę decyzję polecam wszystkim! Do górnej kieszeni plecaka obowiązkowo zapakowałem osłonę przeciwdeszczową, a wszystkie ubrania czy dokumenty i tak zawinąłem dodatkowo w worki. Przezorny zawsze suchy… czy jakoś tak, więc lekkiego sztormiaka też nie mogło zabraknąć. Mój ukochany scyzoryk (tak samo jak sztućce, dezodoranty czy płyny powyżej 100 ml) niestety nie może znaleźć się w bagażu podręcznym, więc spotkam się z nim dopiero w Tajlandii.
- Sprawdziłem, czy mój paszport na pewno jest ważny dłużej niż sześć miesięcy od daty lotu powrotnego, zeskanowałem główną stronę, wydrukowałem ją oraz wysłałem sobie na maila. Wypuszczą mnie z tej Tajlandii choćby w samych bokserkach!
- Uzupełniłem swoją apteczkę o stoperan, elektrolity, krem do opalania, ibuprom, fenistil, leki antyhistaminowe, octenisept i krople do oczu. Kiedyś nosiłem szkła kontaktowe, ale nie jest to najlepszy pomysł na wyjazd w ten rejon Azji. Pewien tajski dziadek twierdzi, że i tak najlepszym lekiem na wszystko jest ostre, zielone curry… Przekonamy się!
- Przygotowałem sobie kilka par butów: japonki, buty sportowe, buty do wody (rafa koralowa lubi ranić ludzi) i jeszcze jedne, stare trampki, których nie będzie mi szkoda wyrzucić po dniu opiekowania się słoniami.
- Do bagażu podręcznego prowiantu postanowiłem nie pakować w ogóle. W samolocie o nic nie musimy się martwić, wliczone w cenę biletu są koce, poduszki, rozrywki, napoje i posiłek. Na miejscu jedzenie jest sporo tańsze niż w Polsce. A do tego te owoce…
- Na miejscu posługujemy się lokalną walutą, czyli bahtami. Nie da się ich zdobyć w naszym kraju, więc najpierw wymieniam złotówki na dolary (euro też może być), a potem w Bangkoku będę szukał kantoru z najmniejszą prowizją. W przypadku dolarów pamiętajcie, że lepszy kurs dostaniecie za banknoty o dużych nominałach.
- Nie planuję kupować lokalnej karty SIM z internetem (cena to około 60 zł za 15 dni), więc ściągnąłem mapy offline Tajlandii południowej. Darmowe wifi i tak będzie dostępne w każdym hotelu i w większości restauracji. Osobiście polecam aplikację Maps.me, nie zawodzi ani w dżungli, ani na pustyni.
- Szczepień nie robiłem, nie są obowiązkowe. To jest indywidualna sprawa każdego uczestnika. Zagrożenie nie jest duże, ale dla spokoju sumienia niech każdy zdecyduje sam.
- Zapisałem w telefonie kilka numerów do bliskich znajomych pod nazwą ICE (in case of emergency). Osoby te muszą mówić po angielsku, bo to do nich służby będą dzwonić, jeśli cokolwiek się stanie.
- Ubezpieczeniem nie musiałem się w ogóle przejmować, o wszystko dba zespół ST. Na szczęście od 2011 roku obowiązek wizowy na pobyt poniżej 30 dni dla Polaków został zniesiony, a pozostałą „papierologią” również zajmie się biuro, więc mogłem w spokoju zająć się wybieraniem koszulek na wyjazd. Postanowiłem nie brać zbyt wiele – jak zabraknie, kupię lub wypiorę sobie na miejscu.
- Tajlandia to kraj ludzi wolnych i uśmiechniętych. Właśnie takie nastawienie zabrałem ze sobą, a to chyba najważniejsza rzecz, której można zapomnieć!
To tyle w tym momencie, widzimy się w raju!
_______________________________________________
Pozostałe części relacji z wyjazdu znajdziesz TUTAJ
Jak na razie najlepszy post na stronie! Brawo Mateusz, ciekawie, przejrzyście i na temat. Wskazówki bardzo celne i przydatne. Nie mogę doczekać się Twojej dalszej relacji z Tajlandii.