Listopad 2017 roku. W Polsce pogoda nie rozpieszcza. Poniżej 10 stopni, ponuro, szaro i do tego wszystkiego deszcz. Kolega z pracy rzuca pomysł, żebyśmy polecieli do Izraela. Skoro pojawia się coraz więcej tanich lotów z Polski, trzeba sprawdzić miejscówkę. Namawiać długo nie musiał. Pozostało nam tylko znaleźć dobre połączenia ze stolicy, spakować się i już po kilku dniach i około 4 godzinach lotu zaczął się szybki, 3-dniowy wypad na wschód.
Moje pierwsze skojarzenia, jeśli chodzi o Izrael? Słońce, morze, Naród Żydowski i Ściana Płaczu. Bo przecież praktycznie każdy słyszał o takich miastach jak Jerozolima czy Tel Aviv. My jednak jako cel naszej podróży wybraliśmy Ejlat, czyli najdalej położone na południe miasto Izraela. Dodatkowo jest to również miejsce o największej ilości słonecznych dni w kraju. Brzmi idealnie, prawda?
Już po opuszczeniu samolotu Ejlat przywitał nas słońcem, surowym krajobrazem oraz… bardzo szczegółową kontrolą paszportową. Po udzieleniu odpowiedzi na pytania, jaki jest cel naszej podróży, jak długo będzie ona trwała, gdzie śpimy i czy aby na pewno mamy dobre zamiary, mogliśmy kontynuować naszą podróż. Szybkie zakwaterowanie i ruszamy w miasto.
Jak się okazało, tuż obok naszego apartamentu znajduje się Coral Beach Nature Reserve – rezerwat przyrody, który rozciąga się na 1200 metrów (ponad kilometr!) wzdłuż wybrzeża miasta Ejlat. Na samym początku w oczy rzuca nam się krystalicznie czysta woda, do tego piaszczysta plaża, krajobraz skał po drugiej stronie oraz powiew świeżej bryzy na twarzy. Już wtedy czułam się dobrze, a to był dopiero początek!
Kierujemy się na jedną z dwóch kładek, z których można legalnie wejść do wody w rezerwacie. Są to specjalnie wyznaczone miejsca, tak by nie uszkodzić naturalnego środowiska i tego, co jest tam najcenniejsze. Trzeba bowiem wspomnieć, że Coral Beach Ejlat to jedyne miejsce w Izraelu, gdzie występuje niezwykle cenna rafa koralowa. Musieliśmy ją zobaczyć!
To moja nie pierwsza podróż z Łukaszem, zatem wiedziałam, że jako pasjonat pływania, zaraz znajdzie się w wodzie. Włożył maskę do snorkelingu i tyle go widziałam. Ja natomiast, jako osoba, która dosłownie kilka tygodni wcześniej ukończyła kurs pływania dla początkujących, czuję się bezpiecznie, gdy mam pod nogami dno. Tutaj było jednak za głęboko, a morze wydawało mi się zbyt wzburzone, więc wybrałam opalanie. Poza tym, z samego pomostu widać było tak piękne ryby, że naprawdę więcej nie potrzebowałam. Po chwili jednak zrozumiałam, jak bardzo się w tym momencie myliłam… Nie mija 15 minut, a Łukasz wychodzi z wody z miną “Jestem zwycięzcą”. Zdejmuje maskę, a ja widzę jak świecą mu się z radości oczy i mówi jakby nigdy nic: “Teraz Ty, jest naprawdę super”. Ja oczywiście śmiejąc się pod nosem nawet nie podnoszę się z ręcznika – dla mnie było to jasne, że z moimi umiejętnościami pływackimi, a raczej ich brakiem, nie wejdę do tak wzbudzonej i głębokiej wody! A zresztą, o co właściwie chodzi z tym snorkelingiem? Nigdy mnie to specjalnie nie fascynowało. Bo co niby można zobaczyć, jak zanurzy się tylko głowę?! Nurkowanie to co innego.
Wyobrażałam sobie zawsze, że wtedy można zobaczyć piękno wodnego świata i na pewno nurkowania kiedyś spróbuję. Ale snorkeling? Czym niby różni się to od obserwacji rybek z mostu? Nic specjalnego.
Ale oczywiście zaczęło się: “Będziesz żałowała”, “Jest piękne, takiego czegoś długo nie zobaczysz”, “Woda jest tak słona , że nie da się utopić”, “Spróbuj, jest sznur to się przytrzymasz”, “Nie możesz tutaj być i nie spróbować” i wiele, wiele innych, których ze względu na niecenzuralne słowa nie powinnam przytaczać…
Nie ukrywam, że się lekko bałam. Na szczęście jednak mój brak asertywności w końcu przyniósł mi coś dobrego! Maska na twarz, zejście po schodkach, zimna woda i próbujemy. Zanurzyłam twarz i już w pierwszej sekundzie poczułam się najszczęśliwszą osobą na całej kuli ziemskiej!
Przede wszystkim od razu po wejściu do wody przekonałam się, że tutaj naprawdę nie muszę być wytrawnym pływakiem. Zasolenie morza sprawiło, że bez problemu utrzymywałam się na powierzchni. A po drugie na całej szerokości rafy koralowej rozciąga się sznur, który stanowi granicę ochraniającą rafę koralową przed ingerencją i zniszczeniem jej przez człowieka. Zatem ciągle mogłam się czegoś przytrzymać, w razie, gdybym poczuła się niepewnie. A tego, co zobaczyłam, naprawdę nie sposób opisać! Nie raz słyszałam zdania typu: to trzeba zobaczyć na własne oczy, nie da się tego wyrazić słowami… I teraz wreszcie zrozumiałam.
Rafa koralowa. Tyle razy widziałam zdjęcia, zarówno w internecie, jak i u znajomych z wyjazdów. Rybki i inne stwory morskie. Brzmi ciekawie, ale zapewniam, że dopiero gdy zobaczy się to na własne oczy, robi takie wrażenie, że długo nie można o tym zapomnieć. Te niesamowite kolory i kształty, różnorodność ryb, od malutkich, przez takie, które zna się z bajki “Gdzie jest Nemo”; (to one naprawdę istnieją?!?), po te, które są większe od dłoni. Dodatkowo wszystkie przepływają tuż obok Ciebie, na wyciągnięcie ręki… Do tej pory mam ciarki, gdy o tym myślę…
Naprawdę sądziłam, że snorkeling nie jest dla mnie, bo ani ze mnie wytrawny pływak, ani pasjonat stworów wodnych. A jednak to było niesamowite! Dodatkowo potrzeba tak niewiele. Maska z rurką i już możesz podziwiać ten niesamowity świat. Nie potrzebujemy butli z tlenem, szkolenia i instruktora. Podczas snorkelingu czas jakby na chwilę się zatrzymuje. Istnieje tylko podwodny świat i Ty…
– Monika, product Manager Student Travel, zajawkowa podróżniczka
Najnowsze komentarze