fbpx

Wiele osób jeździ z nami do Kokkino Nero, bo jest tanie, urocze i łatwo się w nim zakochać.
My jeździmy tam jeść. Tak, jeździmy tam na tygodniowy obiad.
Jesteś na wyjeździe w Kokkino i nie możesz znaleźć pilota? Sprawdź w najbliższej tawernie!
Uwaga, ten artykuł będzie zakrawał o rasowy foodporn. Lojalnie uprzedzam.

Przez cały rok nie kupujemy owoców morza. Nawet na fancy hipsterskich targach rybnych, ani w Koszykach, bo niestety, sorry, poznaliśmy bogactwo smaku świeżych owoców morza i to, co sprzedają w Makro, po prostu, nawet nie leżało obok. To jest okrutne, ale jak raz rozsmakujesz się w kawiorze, nie będziesz mieć już ochoty na flądrę, true story bro.

Burżuje – powiedzielibyście. A takiego! Ceny w greckich tawernach mogą się śmiało równać z cenami zestawów w polskim Mc Donaldzie. Nie żartuję. Dlatego nie wychodzimy z knajp. My się z nich wyturlujemy. Jest takie słowo? Niech będzie – wytaczamy.

W Grecji pomidor smakuje jak pomidor. Ser feta smakuje jak ser feta. Oliwka smakuje jak oliwka. Papryka smakuje jak papryka. Baranina smakuje jak baranina. A owoce morza smakują najlepiej na świecie.
Tylko tyle i aż tyle. Jak się okazuje – luksus.
Próbowaliście kiedyś odtworzyć w Polsce sałatkę grecką? Teraz już wiecie czemu nie wychodzi, prawda? Do dziś śmiejemy się z pewnego pilota ST, który, będąc po raz pierwszy w Grecji, przywiózł do Kokkino własny ser feta z Biedronki. Serio. On to zrobił. I przynosił go bezwstydnie na śniadanie i kładł na stole. Miny okolicznych Greków – bezcenne.

Ponadto, niemal każdy Grek ma w ogródku drzewka oliwne, zbiera sobie z niego pyszne oliwki, zawozi do tłoczni i robi własną oliwę. Ona smakuje jak oliwa. Jeśli wiecie co mam na myśli. Swoją drogą, im więcej naszych znajomych próbowało greckiej oliwy, tym więcej musimy przywozić co roku do Polski. Już pół roku wcześniej dostajemy zamówienia okraszone błaganiem. Jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli zaangażować dodatkowy autokar, nie ma wyjścia.
Z resztą, Grecy lubią dobrze zjeść i lubią sobie to dobre jedzenie sami przyrządzić. Przechadzając się wzdłuż morza można spotkać wędkarza, który łowi ośmiornicę, bo „wieczorem ustawił się na grilla ze znajomymi”. How cool is that?

Jednak to, co sprawia, że jedzenie w Grecji jest lepsze niż seks, to kultura jedzenia. Jedzenie świeżych, przepysznych afrodyzjaków rękami ze wspólnych talerzyków, miseczek, popijanie tego orzeźwiającym, białym winem… tak, to jest to, co w prosty sposób sprawia, że czuje się szczęście w najczystszej postaci.

Kiedy usiądziecie w dowolnej greckiej knajpie, kelner niezwłocznie przyniesie Wam karafkę zimnej wody (woda wszędzie jest darmowa, w nieograniczonych ilościach. Szkoda, że wciąż nie umiemy zamieniać jej w wino) i jednorazowy papierowy obrus, który przypnie do stołu plastikowymi klamrami – żeby łatwo było posprzątać cały ten bałagan, który narobicie. A wiadomo, że narobicie. Powinniście narobić. Trust me.
Menu będzie najpewniej po grecku i po polsku. Po angielsku? A po co? Polskie tłumaczenie wykonane zazwyczaj via Google Translate, najlepiej. Więc nie zdziwcie się, jeśli zobaczycie „Morza Owoce” albo inne perełki. Doceńcie starania.

Wybierając jedzenie również powinniście zrobić to inaczej niż zwykle. Nie silcie się na wybieranie potraw osobno. Wybierzcie wspólnie z menu różne pyszności, których chcecie spróbować. Polecam porządny zestaw składający się z różnych owoców morza i ryb (krewetki, kalmary, ośmiornica, mule, te sprawy), sałatki greckiej i tzatziki. Nie zapomnijcie o białym winie. Jeśli na hasło „ryba” macie przed oczami panierowane filety z marketu, ledwo odróżniające się od schabowego, to Kokkino Nero jest dobrym miejscem żeby się nawrócić, choćby w postaci małych rybek Gavros jako przystawki, koniecznie.

Grecy są z natury mięsożerni i na mięsie się znają. Jeśli jesteście entuzjastami mięsa, warto poświęcić uwagę baraninie. W tym miejscu zdradzę Wam tajemnicę – w każdą sobotę w tawernie Maria, Thomas, wraz ze swoim ojcem piecze barana na wielkim ruszcie i jest to prawdziwa celebracja. Zjeżdżają się ludzie w pobliskich wiosek. Tawerna pęka w szwach, ale da się wbić, o ile zapowie się w ciągu dnia. Takiego mięsa to ja w życiu nie jadłam.
Możecie pokusić się też o suvlaki (małe szaszłyki z kawałków mięsa wieprzowego) lub porządny kawałek steka. Natomiast wracając z imprezy nie odmawiajcie sobie Gyrosa – greckiego kebaba – to jest prawdziwa baranina, proszę państwa.
Greckim klasykiem, wartym polecenia jest Musaka – zapiekane danie na bazie mielonego mięsa, bakłażana i pomidorów. Jest tak pyszna, że zdarza nam się słyszeć „No more Musaka today, my friend” koło 13:00. Mam takie wyobrażenie, że nasi uczestnicy rzucają się na tę musakę już o świcie.

Tak, zdarza się, że czegoś zabraknie, albo, że codziennie zmienia się menu. Zdarza się nawet, że nie ma menu, a szef kuchni przychodzi opowiedzieć o tym, co akurat dzisiaj serwują do jedzenia.
To dlatego, że wszystko co oferuje Kokkino Nero jest świeże i dobrej jakości, więc dostępność potraw zależy od wielu czynników.
Dowiedziałam się, na przykład, że krewetki chowają się przed światłem księżyca i nie da się ich złowić, kiedy jest pełnia. Więc nie zdziwcie się, jeśli usłyszycie od kelnera „wczoraj była pełnia księżyca, więc dzisiaj nie mamy świeżych krewetek”.
To wszystko tworzy ten jedyny i niepowtarzalny klimat i sprawia, że jedyne o czym myślisz to jedzenie. Greckie jedzenie. Przez cały rok. Forever.

Paula Kufel