Na fali najpopularniejszego sportu tej zimy ekipa Student Travel wychodzi naprzeciw początkującym morsiątkom! Co jest potrzebne aby zacząć, jak długo można być w wodzie i po w zasadzie narażać się na zapalenie płuc – przecież lajki na insta można zgarnąć w inny sposób! 😊 Na te pytania odpowie nasz pilot i koordynator wyjazdów Szymon, który latem raczej spędza czas na gorącej plaży w Rimini, ale zaraził się bakcylem morsowania i regularnie odmraża sobie palce u stóp.
Jak się zaczęło?
Moja przygoda z morsowaniem zaczęła się pewnie jak u większości od poznania persony Wima Hoffa. To człowiek, który bije rekordy Guinnesa związane z zimnem w każdej formie, od nurkowania pod taflą lodu, przez bycie zanurzonym po szyję w śniegu, a kończąc na podbijaniu górskich szczytów w samych spodenkach. Od kilku dobrych lat chciałem spróbować wystawić swoje ciało na zimno, ale zawsze miałem pewne opory, natomiast co ciekawe miałem także zawsze ku temu predyspozycje – w zimie śpię od dziecka przy otwartym oknie, chodzę boso
i prawie zawsze lekko ubrany.
W końcu postanowiliśmy z kolegą (pozdro Zwola!) spróbować swoich sił gdy jeszcze nie było mrozów, ale woda już nie była letnia, czyli we wrześniu. Obaj mamy podobne usposobienie i kiedy coś sobie postanowimy to z dnia na dzień ruszamy i to robimy. Tak było i tym razem, pierwsze zanurzenie zgodnie z wytycznymi specjalistów było krótkie, drugie trochę dłuższe. Tak nam się spodobało, że od tamtego czasu średnio regularnie co 2-3 dni chodzimy morsować. Zdarzyło nam się nawet grillować w lodowatej wodzie, nie pytajcie 🙂
Co trzeba wiedzieć i co jest potrzebne?
Jako wprawiony mors odpowiem jasno – oczywiście konto na Instagramie i dobrej jakości telefon do robienia zdjęć, bez tego ani rusz!
A tak całkiem na poważnie, nie każdy jest do tego stworzony, a każdy organizm jest inny i ma inną wytrzymałość. Jeśli macie jakieś wątpliwości lepiej je skonsultujcie z lekarzem, tutaj nawet ktoś kto morsuje kilka lat może wam źle doradzić, bo nie ma wiedzy medycznej i nie zna parametrów waszego ciała.
Przygotujcie się psychicznie, nie szarżujcie za pierwszym razem – najlepiej się zanurzyć i wyjść,
po prostu. Potem z kolejnymi próbami oswajać się z temperaturą, ale nigdy nie próbować bić rekordów.
Weźcie ze sobą klapki, lub zainwestujcie w buty z neoprenu (tutaj zdania są podzielone co do słuszności ich używania, jedni mówią, że to zbędne ułatwiacze, ale myślę, że na start są nawet wskazane). Opcjonalnie nakrycie głowy i rękawiczki, chociaż za którymś razem na pewno nie oprzecie się tej przyjemności i zanurzycie również ręce 😉 Zakaz wkładania ich do wody podczas morsowania to mit, wiele osób nawet podkreśla jak to ważne i potrzebne, bo na dłoniach i stopach mamy najwięcej receptorów odczuwania temperatur.
Przed wejściem obowiązkowo rozgrzewka, ja to załatwiam tak, że nad wodę jadę rowerem.
Po wyjściu również dogrzanie mięśni – otarcie ręcznikiem i szybka przebiórka w suche ciuchy. Łyk czegoś ciepłego, ale nigdy alkohol!
Po powrocie do domu najlepiej zjeść coś sycącego położyć się i wrzucić posta na Instagrama 😉
Po co to wszystko?
Pokonywanie własnych możliwości daje uczucie adrenaliny, pozwala się paradoksalnie zrelaksować w lodowatej wodzie. Nasze organizmy nie wykorzystują na co dzień wszystkich swoich atutów, zachęcam Was do morsowania, ale z głową i rozsądkiem!
Nigdy też nie róbcie tego sami, nawet jak macie się za turbo kozaków, to weźcie kogoś pod pretekstem bycia fotografem – mama lub partner będą spokojniejsi, że się nie utopicie
w samotności!
Szymon to „opiekun” włoskich rewirów, a konkretnie Rimini. Wybierzcie się z nim w najbliższą podróż.
Najnowsze komentarze