fbpx

Ostatnio poinformowałem wujka, że wybieram się na 3 miesiące do Czarnogóry. Spytał mnie, czy to gdzieś na Mazurach. To ostatecznie uświadomiło mnie, jak wciąż nieodkrytym miejscem jest najpiękniejszy kraj w Europie.

Zacznę od początku mojej przygody z Montenegro. Rok 2015, młody, przystojny Ja zastanawia się gdzie jechać na wakacje. Nagle info od znajomych, że musimy zobaczyć Bałkany. Szybka rezerwacja i jedzie.my. Nawet do końca nie wiedziałem, gdzie się wybieram. Miało być słońce, plaża i miejscowe alkohole. Gdy po 24 godzinach podróży wysiadłem z autokaru, nie wiedziałem co się dzieje. Odrzuciłem wszelkie poprzednie zauroczenia i do reszty zakochałem się w Budvie. Zderzenie gór z morzem wywołało u mnie szybsze bicie serca. Jak szalony pobiegłem na plażę. Zobaczyłem pas śnieżnobiałych kamyczków zalewanych przez lazurową wodę i pomyślałem “Chłopie, jesteś w raju!”.

Tamtejsze słońce tak parzyło, że po godzinie kąpieli moja blada skóra kolorem bardziej przypominała już dorodnego buraka. Niedługo potem zrobiłem się głodny, więc zostawiłem plażującą ekipę i sam ruszyłem na podbój miasta. Zaciekawiony tamtejszą kulturą postanowiłem skosztować regionalnych specjałów. Tłuste, dobrze doprawione potrawy były istną rozkoszą dla mojego podniebienia. Przepyszny burek (cienkie ciasto filo z mięsem, szpinakiem bądź serem), cevapcici (smakowite roladki z mięsa mielonego) i mój największy hit – niesamowita zupa rybna! Po zaspokojeniu głodu wróciłem do leniuchowania, a wieczorem, jak to na wakacjach, zaczęliśmy szykować się na imprezę.

Gdy właściciel willi, w której mieszkaliśmy, zobaczył nasze polskie piwa, dał nam do spróbowania miejscowej rakii. Cóż to był za napój! W takiej formie winogron jeszcze nigdy nie spożywałem. Kupiliśmy więc kilka butelek i ruszyliśmy zobaczyć, co się dzieje w centrum. Przygotowani na dłuższe szukanie klubu zauważyliśmy, że nocą miasto naprawdę ożyło! Na ulice wyszły tysiące ludzi. Wszyscy tańczyli, śpiewali i bawili się w klubach pod gołym niebem. Rewelacja! Imprezy kończą się tam niestety wcześniej niż w Polsce, bo już między 1:00 a 2:00. Na szczęście na spragnionych dalszej zabawy czekało oświetlone molo, więc spać poszliśmy dopiero o 5:00.

Następnego dnia, chcieliśmy zobaczyć coś więcej. Z markerem i kartonami udaliśmy się łapać stopa do stolicy kraju, Podgoricy. Pierwszy samochód zatrzymaliśmy po 10 minutach. Niestety kierowca mógł nas zawieść tylko do połowy drogi. Wysadził nas w Cetynii – mieście, które okazało się być dawną stolicą Czarnogóry. Zwiedziliśmy klimatyczne, zniszczone przez wojnę miasteczko i ruszyliśmy w dalszą drogę. Do Podgoricy dotarliśmy po godzinie jazdy z kolejnym kierowcą. Samo miasto wprawdzie nie zachwyciło, jednak trafiliśmy do kanionu rzeki Moracy, gdzie z radością mogliśmy się ochłodzić. Temperatura w cieniu sięgała wówczas 40 stopni.

Dopiero w drodze powrotnej poznaliśmy prawdziwą życzliwość Czarnogórców. Młoda dziewczyna, która wzięła nas z ulicy, nie chciała wysadzić nas w Budvie. Pojechaliśmy z nią 20 kilometrów dalej, do Tivatu, żeby zobaczyć ogromny port z łodziami wartymi kilkadziesiąt milionów każda! Sympatyczna Czarnogórka zaczekała na nas i odwiozła do hotelu. Tam kolejny wieczór upłynął nam przy dźwiękach muzyki i kosztowaniu białej sangrii, notabene najlepszego wina, jakie w życiu piłem.

Odkrywaliśmy Czarnogórę jeszcze przez tydzień. Przeżyliśmy mnóstwo przygód, aż żal było wracać do Polski. Od tamtego czasu jestem w Budvie co roku. Dlaczego tytułuję się królem Montenegro? Bo tam każdy może poczuć się jak król. Odcięty od świata, telefonów, cen z kosmosu i problemów życia codziennego. Tylko pyszne jedzenie, wyśmienite trunki i piękne plaże. Zainteresowani? Zapraszam do mojego królestwa.

– rezydent ST w Czarnogórze Dawid Malczewski