fbpx

Siema!

Właśnie minął kolejny dzień naszej podróży do Tajlandii! Przed południem ruszyliśmy na spacer po Bangkoku. Jedni gotowi do akcji, inni półprzytomni, ale spragnieni kolejnych wrażeń. Zaczęliśmy od zwiedzania Wielkiego Pałacu Królewskiego, dawnej siedziby władców. Taki przepych w złotych zdobieniach zaskoczył nawet tych, którzy wcześniej widzieli zdjęcia.

Zasady, które Tajowie egzekwują w swoich świętych miejscach, przerosły moje oczekiwania. Strażnicy od wszystkich wymagali długich spodni i zakrytych ramion, nie było wyjątków! Biegałem od straganu do straganu i negocjowałem najlepsze ceny za tradycyjne spodnie tajskie w słoniki, które ostatecznie kupiliśmy po 100 bahtów (12 zł) za sztukę. Od tamtego momentu wszędzie w nich chodzę. Trzeba też przyznać, że chociaż kompleks budowli przyciąga rzesze turystów, kolejek nie doświadczyliśmy żadnych.

Po godzinie ruszyliśmy dalej. Słońce nas niemal uprażyło, ale wszyscy zaadaptowaliśmy się do panującego klimatu. Slalomem, przeskakując z cienia do cienia, dotarliśmy do naszego następnego punktu – Wat Pho, czyli Świątyni Leżącego Buddy. Sami też chętnie byśmy poleżeli, ale zwiedzanie wzywało!

Olbrzymi, ponad czterdziestometrowy, mieniący się złotymi kolorami posąg był większy od bloku, w którym mieszkam w Polsce. Zgarnęliśmy butelkę cudownie lodowatej wody (wliczona w cenę biletu) i powoli przeszliśmy przez lokalny targ na „prom” – praktycznie jedyną możliwość przeprawienie się przez rzekę, gdyż na mosty w Bangkoku trafia się naprawdę rzadko.

Po spędzeniu kilku chwil w Wat Arun Ratchawararam część ekipy wybrała się do China Town, miejsca niemal tak popularnego jak nasze Khaosan Road. Multum zapachów i kolorów uderzało nas na każdym kroku, a idealnym dopełnieniem wszystkiego był rejs powrotny. Z rzeki widać dlaczego Bangkok nazywany jest miastem kontrastów – drobne, tradycyjne stragany portowe wybijają się na pierwszy plan, natomiast nad wszystkim górują wieżowce nowoczesnych dzielnic miasta.

Cały spacer skończyłby się w mniej więcej pięć godzin gdyby nie tropikalna ulewa, która złapała nas dwieście metrów od hotelu. Folie przeciwdeszczowe, o które każdy zadbał przed wyjazdem, na szczęście zdały egzamin i przedarliśmy się przez ten armagedon jedynie z lekkim opóźnieniem i mokrymi klapkami.

Po ckliwym pożegnaniu z Bangkokiem nadszedł czas na zmianę miejscówki! Wyszliśmy z hotelu i wczesnym wieczorem dojechaliśmy taksówkami na pociąg. Klimatyczne miejsca sypialne w pociągu sprawiły, że trzynaście godzin podróży powitaliśmy z prawdziwą radością. Tajskie babcie w przedziale zadbały, żeby nie zabrakło nam jedzenia za rozsądną cenę, a uprzejmi konduktorzy nawet ścielili nam łóżka.

Dokąd jedziemy? Zagadka, na którą odpowiem Wam jutro. Pozdrawiam z pociągu!